Search:


Previous  BlodSuger  Next

 
     
 
 

 

Legenda Klanu BlodSuger
  Przemykam wzdłuż kamiennego muru otaczającego Więzienną Twierdzę kierując się w stronę wejścia do podziemi, doskonale ukrytych pod splątanymi chaszczami. Wokół unosi się ohydny smród tworów Chaosu, jak zwykle zresztą na tej przeklętej wyspie. Że też wzięliśmy to zlecenie, po cholerę nam to było? Z nudów chyba, bo ostatnio gnuśniejemy, nie ma żadnych starć na polach bitew ostatnimi czasy.
Zwiększam czujność, pełno tu gungów, głupie stworzenia przemykają chyłkiem gapiąc się na nas bezmyślnie. Diabli wiedzą co takiemu nagle przyjdzie do głowy. Tchórzliwe są jak zające, ale czasami wpadają w jakąś furię i atakują na oślep wszystko, co się rusza. Obserwuję je i czekam na dogodny moment by przebyć biegiem ostatnie metry dzielące mnie od celu. Moje myśli krążą swobodnie ale w każdej chwili jestem gotowa do działania.
Jesteśmy klanem BlodSuger – Krwiopijcy. Krew daje nam siłę, jest w niej magia, moc, duch. To esencja życia. Skondensowana odwaga i obezwładniający strach, ogień i wino. Przelana krew naszych pokonanych wrogów daje nam ich siłę, ich witalność, czując ich strach rośniemy w siłę. Nasze miecze ociekają krwią, a nasze kielichy są pełne karmazynowego, płynnego ognia. Dzięki nim jesteśmy odporni na żar Wulkanu.
Nasze dzieje potoczyły się błyskawicznie. Dwa dni po powstaniu byliśmy gotowi zdobywać zamki, w piątym dniu mieliśmy już swoją własną wieżę. W półtora roku osiągnęliśmy więcej niż większość innych klanów przez pięć czy sześć lat. Boją się nas i podziwiają. Jedni nas kochają, inni nienawidzą – ale wszyscy szanują. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie toczą się bitwy, wszędzie tam, gdzie atakują siły Chaosu. Bronimy słabych i gnębimy niegodziwców, nie uciekamy i nie oglądamy się za siebie. Nasza historia to historia pisana Krwią.
Wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam zmienić wierzchowca. Nie, że nagle zaczęło mi się tak świetnie powodzić i z tego powodu pozbywam się dotychczasowego, po prostu stary edek zaczął odmawiać już coraz bardziej posłuszeństwa. No i osiągnął już trzydziestoletni wiek, co dla endarga, o ile nie ma postanowienia zostać zwierzęciem kopalnym, oznacza powolną śmierć. Starczy tej męczarni i wstydu przed Arniką, stwierdzam, że czas na zmianę i zerkam do sakwy ile mogę przeznaczyć złota na zakup nowego wozidła. Zarąbiście dużo odłożyłam, raptem pięćset złotych monet. Ale od czego jest Bank i po kilku chwilach formalności dostaje info od Cinkciarza, że drugie pięćset dostanę. Spłacę w ratach przez 3 lata. Pani życia i śmierci, myślałby kto.
Udaję się do znajomego hodowcy by popytać co kupię za tysiaka. Żeby nie było zbyt narowiste, było ekonomiczne (dziennie żarło mniej niż waży – co w przypadku endargów graniczy z cudem), było wygodne i miało jako taki wygląd. „Miesięczny se kup” – odpowiada mi hodowca. Myśli, że jest śmieszny. W końcu coś tam polecił 8-letniego, że w tej cenie powinnam się zmieścić, o ile nie kupię z rzeźni a będę szukała po jakimś gościu w średnim wieku, co głównie swojego wierzcha do wożenia dzieci wykorzystywał i żony na wakacje nad Wodospad Lumiria.
Nie będę opisywała ile czasu trwało szukanie, ale gdy znalazłam nowego wierzcha i szczęśliwie go zakupiłam, utopiłam jeszcze tysiaka u kowala, bo wymagał podkucia oraz wymiany i naprawy kilku elementów w uprzęży. A taki dobry miał być, od dziadka zza Gór Kajar kupiony, co tylko do Klasztoru w Wirgold nim jeździł. Kij w oko złodziejom i oszustom. Koleś płakał jak sprzedawał, aktorzyna z bożej łaski.
Jeżdżę więc sobie dumna, moim nowym nabytkiem, szczęśliwie spoglądając na kolorową uprząż i delektując się wesołym stukotem nowych podków. Niech się trzęsą wszelkie stwory w okolicy a wieśniacy niech spoglądają zazdrosnym okiem na uzdrowicielkę, co super wierzchem podjeżdża pod ich chałupy na Krańcu świata.
Jadę ja sobie pewnego razu moim nowym edziem w godzinach wieczornych na wioskę, by sprawdzić stan zdrowia pewnych meneli, co to ostatnio podobno chleją na potęgę. Droga jeszcze w tym roku nie odśnieżana, las, ciemno, zimno. Nagle… mijam na drodze i widzę, że coś leży. Jakiś człowiek, w niepełnej zbroi, głowa w rowie, nogi wystają na szosę. O w mordę, pomyślałam inteligentnie i z piskiem edka zatrzymałam się raptownie, bo przecież może jakiś trup albo ktoś potrącony przez innego podróżnego. Nie powiem, serce zaczęło mi szybciej bić, bo jak to jakiś nieboszczyk co wyzionął ducha? Zaraz powiedzą że to ja go potrąciłam, ale co tam. W końcu chyba człowiek leży i może dogorywa w męczarniach…. A ja przecież uzdrowicielka.
Zgramoliłam się z siodła, przywiązałam edzia do drzewa, wzięłam latarnię w rękę i zbliżam się do leżącej w zaspach zbroi. Ciemno już, zimno, nieprzyjemnie. Świecę na leżące zwłoki, które jednak się poruszają i próbują wstać. Standardowo się drę w jego stronę czy żyje i takie tam, ale zanim podeszłam bardzo blisko, masa ludzka postawiła się do pionu i spojrzała na mnie swoimi ślepiami.
- Pani, zgaś tą latarnię, żesz no!!! – zakrzyknął w moją stronę, jednocześnie brudnymi paluchami sprawdzając sakwy, z których wystawały dwie butelki nalewek.
- Nic ci nie jest, wojowniku? Co się stało? – mówię do niego patrząc jednocześnie na zakrwawioną twarz, bo miał trochę podrapaną od spotkania z matką ziemią i śniegiem.
- Nic, w porządku!! – powiedział poklepując się po butelkach z nalewkami – do wsi idę, podwiezie mnie pani?
Tak. Podwiozę i może umyję jeszcze. Nawalony wojak o wyglądzie bezdomnego wywalił się na drodze i z podwózki chce skorzystać. Nie, nie chciał elek leczenia, twierdząc, że tylko się wywrócił, stał prosto, nie bełkotał, a do wioski miał kilometr. Za pół godziny zamierzam wracać tędy i jak znów będzie leżał to rzucę mu jakiś zwój, może na poziom 3, bo większych obrażeń nie zauważyłam.
Pojechałam dalej pracować, bo nie było co rozwodzić się nad pijakiem. Obiecałam sobie tylko, że w drodze powrotnej będę rozglądała się po poboczu, żeby mieć pewność, że znów degustator nie postanowił pospać przy drodze.
We wsi zeszło mi dłużej niż myślałam, byłam zła, zmęczona a najgorsze było to, że nie miałam właściwie gdzie nocować. Północ już prawie wybiła, do zajazdu daleko, ale nie ma siły, trzeba tam jakoś doczłapać. Edka żal, bo ledwo przebiera nogami.
Już z daleka było słychać zgiełk, brzęk mieczy i przekleństwa – najemnicy albo magmarskie plugastwo! Spięłam biednego edzia i pędzę na złamanie karku. Na miejscu okazało się , że kilku magmarów podkradło się nocą pod zajazd i zaatakowało śpiących podróżnych w nadziei na szybki i łatwy łup. Grubo się pomylili. Akurat bawił tam jeden z wojowników, o których krążą legendy a jego siła była powszechnie znana. Rozprawił się z łapserdakami, owszem, ale i sam oberwał. Tak to jest, jak się walczy po pijaku.
O cholera, patrzę i oczom nie wierzę. To przecież ten wojak z rowu!
Wstał. Podniósł się. Spojrzał na mnie. To co, że trochę brudny i uświniony, ważne, że żyje i że zapewne chce mojej pomocnej dłoni.
……
Jednym susem dopadam czerniejącego w chaszczach wejścia. Krzaczory oplatają je gęsto ale udaje mi się je częściowo wyciąć kilkoma uderzeniami miecza. Obrzydliwy, kwaśny odór, niczym wyziew chlejusa po tygodniowym melanżu, upewnił mnie w przekonaniu, że w podziemiach nie czeka na mnie nic dobrego. Jak w kazamatach, z których nie ma drogi ucieczki. Ale nie ma rady, trzeba tamtędy przejść do Miejsca Zagłady, jeśli chcę się tam dostać niepostrzeżenie. Przysłaniam nos i usta chustą i zanurzam się w chłodny mrok podziemi.
……
Moje myśli z uporem maniaka wracają do dni powstania klanu.
Gdybym nie kupiła edka, nie jechałabym tamtędy, nie spotkała jego. Tak się złożyło, że jakiś czas wspólnie wędrowaliśmy, pomagając wieśniakom w potrzebie, ratując ich dobytek przed najemnikami, lecząc rany, oparzenia i łagodząc spory.
W sumie to samo tak jakoś wyszło, pewnego dnia przyszedł do nas wojownik i zapytał, czy może się przyłączyć. Potem zjawiało się ich coraz więcej. Poczta pantoflowa to niesamowita sprawa. Wkrótce zaczęli przychodzić znajomi znajomych i znajomi tamtych znajomych... Bo słyszeli, że tu jest wesoła kompania, że uczciwie, że nie ma ucisku i wykorzystywania. Kijem nikogo nie wyganialiśmy, czasy były nie lekkie a w kupie zawsze raźniej. W ten sposób zebrała się nas spora grupa wojowników, zbieraczy, włamywaczy, uzdrowicieli. Niektórzy z nas są całkiem zwariowani, szaleni, weseli, inni wręcz przeciwnie, ponure typy, że bez kija nie podejdziesz. Paleta osobowości i charakterów.
Przykłady? Bardzo proszę. Weźmy taką jedną wojowniczkę, całe życie igra ze śmiercią, uwielbia pejcze ale jak się jakiś wojownik do niej uśmiechnie to czmycha w mgnieniu oka. O jednym z naszej gromadki dotąd nikt nie wie, czy to kobieta czy mężczyzna, rude to i owłosione tak, że kawałka gołej skóry nie widać. A jeszcze inny wszystkim buby robi, jak pójdzie nocą na magland to potem tydzień czasu jęki poranionych zza wielkiej wody słychać. Jest też taki, który z kolei wszędzie lata z mandoliną i podśpiewuje, czasem aż uszy więdną – gorzej jak się zdenerwuje, wtedy zmienia się w ślepą furię i nie zważa na nic.
Każdy wyjątkowy na swój sposób, każdy z bagażem własnych doświadczeń.
Taka to dziwna z nas zbieranina. Ale wszyscy zgrani, jeden za drugiego skoczyłby w ogień, jak by była taka potrzeba.
Nie każdy chętny do nas pasował, zgniłe jabłka też się zdarzały w naszym koszyku. Szkoda niektórych, mogli być z nich jeszcze ludzie, ale co zrobić. Nie pasujesz do nas, droga wolna.
……
To nie pora na zadumę, słyszę szmer za rogiem, wilgotny smród wręcz dusi, ciemność przylepia się do ciała jak wata. Strach biegnie zimnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa, chwytam mocniej miecz. Lęk minął, na jego miejscu pojawiły się opanowanie i pewność.
Nie jestem tu sama, wiem, że za mną idą wierni towarzysze. Wygramy. Zawsze wygrywamy. 
 
 
 

 

©  Published by MY.GAMES B.V. All rights reserved.
All trademarks are the property of their respective owners.
Legal Notice | Privacy Policy | Technical support